Mój najlepszy rozkład posiłków


Rano dwa śniadanka. I lekkie, II odżywcze i sycące.

Co zjem rano – na pewno pójdzie w krew i się spali w ciągu dnia. Dlatego najpierw trochę szybko dostępnej energii z węglowodanów, później do tego trochę białeczka. Witaminy? Minerały? Inne potrzebne rzeczy? Wszystko to powinno być właśnie w śniadanku. Szybko się strawi i pójdzie tam gdzie potrzeba w ciągu dnia.

 

Obiadek to dla mnie zaspokojenie głodu i “dorzucenie do pieca” po dobrze spalonym śniadanku. Godzina 13-15. Po obydwu śniadankach pozostało tylko wspomnienie. Żołądek już jest pusty i czeka na dostawę. Co mu dać? Wszystko. Ale:

– najpierw wrzucimy trochę węglusi – są trawione w innym środowisku niż białko i dużo krócej – ok. 20-30 minut;

– póżniej dorzucimy białko – to się trawi aż 3-4 godziny.

Do tego tłuszcze i węglowodany złożone i jeszcze błonnik – czyli oleje roślinne, pełnoziarniste produkty i warzywa.

Węglusie i białko potrzebują przeciwnych odczynów soków trawiennych. Wrzucenie ich naraz może spowodować, że wytworzą się obydwa rodzaje soków, których odczyny się zneutralizują i możemy zapomnieć o płaskim brzuchu na kilka godzin, bo soki nie zadziałają. Daję pierwszeństwo węglowodanom, bo białko poczeka tylko 30 minut nie zdąży przygnić ( w żołądku jest ciepło i wilgotnie – procesy gnilne i fermentacji działają dużo szybciej niż w warunkach pokojowych), jak zrobimy odwrotnie – węglowodany zaczną fermentować – z jabłek się zrobi winko, z ziemniaków – bimberek, a z rafinowanego ryżu może sake 😉 wydzieli się przy tym dużo gazów, co spowoduje wzdęcie i ból brzucha spowodowany nadmiernym rozciągnięciem tkanek przez zwiększającą swoją objętość zawartość.

Jedzenia nie popijam! Odstęp powinien być ok. 1-godzinny. Rozrzedzone soki działają słabiej. Wiem, że piszą, że jak popijesz to zjesz mniej. Pewnie! Bo co się zmieści więcej? Ale właśnie chodzi o to, żeby jedzenie strawić dobrze i wyciągnąć z niego dla organizmu wszystkie dobre i potrzebne składniki, a nie jakieś sfermentowane pomyje. Nie jem po to, żeby się zapchać, tylko po to, żeby zastąpić obumarłe komórki nowymi, które będą dla mnie dalej intensywnie pracować 🙂 Muszę im dać, czego potrzebują. Nie powinnam im dawać czego nie potrzebują, a z czym później muszą walczyć ( mam na myśli toksyny i inne niepotrzebne rzeczy, które wciągamy, a które później nasz organizm z wysiłkiem usuwa ).

No i kolacyjka. Ja to jem zazwyczaj tak tylko do 17-18, tak, żeby zdążyć to dokładnie strawić przed snem. O pustym żołądku się zdecydowanie lepiej wysypiam i nie śnią mi się koszmary. Spróbujcie najeść się tłusto ( tłuszcz zwierzęcy zwłaszcza) przed snem – koszmary gwarantowane. Na kolację górą białko. Po pracowitym dniu, spalaniu najbardziej pożywnej części naszego ciała – mięśni, organizm musi uzupełnić braki. Gasimy już w piecu, więc szybkodostępna energia przestaje już być tak potrzebna. Białeczko strawi się w swoim długim czasie, ale uzupełni i nadbuduje powstałe braki. Z białka są zbudowane mięśnie. Natomiast zjedzone wieczorem węglowodany nie zostaną już spalone, bo zazwyczaj już nie palimy tyle kalorii pod wieczór, więc wątroba je zmagazynuje, a jak nie będzie okazji ich zużyć – przerobi na tłuszczyk i wyśle to do sadełka. Bo właśnie z węglowodanów, zwłaszcza prostych robi się tkanka tłuszczowa.

Maratończycy w wieczór poprzedzający bieg urządzają sobie tzw. “pasta party” i objadają się makaronami, często na słodko. Te proste węglowodany szybko uwalniają energię, wątroba nocuje ją u siebie i potem powoli wydziela do krwi podczas bardzo długiego biegu.

Starczy na dzisiaj. Kolacja strawiona, można iść spać 😉

One Response

  1. Proste, logiczne i oczywiste. Tylko nie każdy o tym wie 🙂 Ja na szczęście juz tak! :-)))

Leave a comment